poniedziałek, 10 września 2012

Karaluch chwiejący drabiną ewolucji, czyli “The roaches have no king” D.E. Weissa


Szmer szarych odnóży
Kiedy do mieszkania wprowadza się Ruth, Ira odnawia kuchnię, by mogła czuć się jak w domu. Ruth staje się przez to głównym zagrożeniem dla kolonii karaluchów, dotąd spokojnie żyjącej pod kuchennymi meblami. Główny bohater, karaluch imieniem Numbers (które to imię zapożyczył od biblijnej Księgi Liczb, w której się wychował) postanawia przywrócić ład i porządek w mieszkaniu na karaluszą modłę i rozbić ten niebezpieczny dla kolonii związek poprzez próbę wyswatania Iry z sąsiadką mieszkającą naprzeciwko.


  
Chwila, co?
Pomysł na osadzenie karalucha w roli głównego bohatera przypomina trochę “Metamorfozy” Franza Kafki. Napis na okładce stwierdza, że Kafka kochałby tę książkę, choć osobiście wątpię, by chciał brać z nią ślub. No cóż, trzeba przyznać - przypomina to “Metamorfozy”, z jedną drobną różnicą - na fabularnej drodze nie spotkamy żadnej istotnej przemiany fizycznej, za to będzie całkiem sporo psychicznych. Wychodzi na to, że z perspektywy karaluchów ludzie zawsze będą tacy sami - proste, łatwe do zmanipulowania istoty.



Sugestywność, milordzie.
Opisy w tej książce dotykają takiej ilości tematów-tabu i jednocześnie są tak sugestywne, że niejednokrotnie przerywałem lekturę na jakiś czas. Książka wymaga wysokiego poziomu odporności psychicznej czytelnika, najlepiej, by rzeczona odporność była zapożyczona od weterana z Wietnamu, którego ulubioną rozrywką są negocjacje z terrorystami. Jednak trzeba przyznać - karaluchów można się bać, można pałać do nich nienawiścią, jednak przez ten kawałek słowa pisanego Weiss przywrócił im godność w literaturze. Głównie za sprawą języka.


Ach, ten język...
No właśnie - mimo, że książkę wydano w 1994 roku, do tej pory nie doczekała się tłumaczenia na język polski, dlatego jedyną możliwością czytelniczą (z tego, co wiem) jest zapoznanie się z nią w oryginale. A języka używana przez Weissa trudna języka jest, słownik niejednokrotnie ratował mi tyłek usłużnie podając tłumaczenia wyrazów. Potem było już z górki - musiałem tylko sprawdzić, co to polskie słowo znaczy po polsku.


To czytać, nie czytać?
Gdybym mógł grzmieć, zagrzmiałbym: CZYTAĆ! Lecz grzmieć nie mogę, zatem mówię: czytać! Książka może i dostarcza wrażeń estetycznych rodem z 4chana i innych dziwnych zakątków Internetu, ale robi to w wyrafinowany sposób, nakładając cylinder i monokl na słowa, które raczej się z wyrafinowaniem nie kojarzą. I uśmiechając się usłużnie, odpala im cygaro.


1 komentarz:

  1. Karaluchy - modny temat i okazuje się, że nie taki karaluch straszny. Z czipem ma być wykorzystany do wyszukiwana przysypanych ludzi (właśnie dziś telewizja podała). Wolałabym jednak przeczytać książkę, niż słuchać o eksperymentach z karaluchami. Cóż, poczekać muszę na tłumaczenie.Po prawdzie boję się tej sugestywności opisów, ale zawsze można spróbować :-))

    OdpowiedzUsuń