poniedziałek, 10 września 2012

Nanoboty we flakach z olejem, czyli “Następcy” Edwarda M. Lernera


Tu będzie trzeba trochę wstępu

A zatem, hem, hem. Książkę dostałem niedawno, jako nagrodę za opowiadanie, więc pomyślałem sobie: a przeczytam. Obejrzałem sobie okładkę, która, jak sami widzicie, ma tyle wspólnego z nanobotami, ile taniec brzucha pod prysznicem ze wspinaczką wysokogórską. Zajrzałem jeszcze na tył, gdzie znajdował się tekst zachęcający do przeczytania rzeczonego dzieła. Według niego trzymałem w ręku Thriller technologiczny utrzymany w duchu Michaela Crichtona! (entuzjastyczny wykrzyknik był obowiązkowy). Pomyślałem sobie: łał, kim jest Michael Crichton? 


Miłe złego początki

Zaczęło się całkiem, całkiem. Oto Brent, który ma na sobie nowoczesny skafander zawierający nanoboty z programem leczenia na wypadek uszkodzenia ciała. Brent jest sprzedawcą i ma na sobie ów kostium do celów prezentacji potencjalnym klientom - w końcu pierwszym logicznym ruchem firmy będącej w posiadaniu supernowoczesnej technologii jest wynajęcie akwizytora, który będzie chodził od domu do domu. Jako jedyny przeżywa wybuch spowodowany przez dwóch meneli "pożyczających" sobie benzynę (tak, to jest fabuła książki). Dzięki nanobotom panoszącym się teraz w jego ciele Brent wraca do zdrowia, ma facet szczęście. Czytelnik już nie za bardzo.

Nagła utrata pędu

Ta książka to doskonały materiał na 30-40 stronicowe opowiadanie. Początek jest dynamiczny, zdawało mi się, że nawet jest szansa na ciekawe zawiązanie akcji, jednak później wygląda to tak, jakby autor miał z góry założony limit znaków, do którego musiał dopisać co nieco, więc zaczął opisywać te same wydarzenia z różnych perspektyw. Na jedno wydarzenie w książce przypadają średnio trzy perspektywy: Brenta, jego przyjaciółki i nanobotów. Ja się pytam, czy czytelnik naprawdę musi znać przemyślenia kobiety chowającej się w komórce na miotły (może mamy nanoboty, ale przecież podłogę wciąż czyścimy miotłami, nie?) podczas walk między "zainfekowanymi" a policją? Nie mam oczywiście nic przeciwko kobietom przebywającym w komórkach na miotły, o ile przebywają tam z własnej, nieprzymuszonej woli, ale moim skromnym zdaniem to była przesada. Nie wspominając już o fakcie, że fabuła jest, cóż, co najmniej przewidywalna, a autor ma irytującą manierę polegającą na traktowaniu czytelnika jak kompletnego idiotę niezdolnego domyślić się najprostszych rzeczy i tłumaczy, co, jak i dlaczego się stanie (z obowiązkowych trzech perspektyw, oczywiście).


SF: nowa nadzieja

I byłoby to całkiem niezłe, gdyby stało się coś przeciwnego niż zapowiadał, wynagrodziłoby to trudy wytrwałym czytelnikom. Ale, niestety, tak się nie dzieje. Mamy tu więcej przewidywalności na centymetr kwadratowy książki niż w esencji przewidywalności sprzedawanej na zlotach fanów RPG ich fikcyjnym postaciom. Jak możemy się domyślić, żadna z dwóch wymienionych powyżej rzeczy nie będzie działać w rzeczywistości. A jednak, gdy skończyłem tę książkę, byłem pełen nadziei. Bo jeśli komuś udało się wydać taki gniot, to myślę, że może mi też się kiedyś uda. A to jest myśl, z którą miło skończyć lekturę. Bez tej myśli również było miło ją skończyć.


Czytać, nie czytać?

Osobom, które lubią czytać w komnacie westchnień popularnie zwaną ubikacją polecam tę książkę jak tylko przeczytają już wszystkie etykiety środków czystości i są bardzo zdesperowane. Wszystkim innym: nie dotykać nawet przepychaczem do kibla przez brudną, podartą szmatę (weźcie czystą, jest bardziej higieniczna). No chyba, że akurat siedzicie na tronie oświecenia i skończył się papier...


3 komentarze:

  1. Twoje notki bardzo sugestywne, po "Miłe złego początki" - pomyślałam, że jednak poczytam, po rozkoszach czytania w WC - pomyślałam, że jednak nie poczytam.
    Fajny patent na notki. Nie znoszę czytać tekstów mało przejrzystych graficznie, zbitych w jeden blok, przez który trzeba przebijać się z mozołem.
    Coś mnie się zdaje, że nie będziesz miał problemów z wydaniem książki, jak wydasz, daj znać :D
    Prośbę mam: wyłącz opcję udowadniania, że komentujący nie jest automatem, bo pokręcone literki do odszyfrowywania potrafią doprowadzić do szału.

    OdpowiedzUsuń